W ostatnich latach eksperci rynku pracy coraz częściej chwalili Polaków, za coraz większą mobilność. Wiele osób z miast powiatowych i wsi dojeżdżało do większych ośrodków, gdzie można znaleźć dużo ciekawsze oferty pracy. Dystans 40, czy 60 kilometrów robił na ludziach coraz mniejsze wrażenie. Do czasu. Wszystko psują rosnące ceny paliw.
Teraz, jak donoszą czytelnicy Magazynu Firma, coś się w tym zakresie zmienia. „Już dwóch pracowników złożyło wypowiedzenia z tego powodu” – pisze nasz czytelnik z Radomia. Szefowie w wielu firmach coraz częściej odczuwają presję na podwyżki. Zdanie „nie stać mnie już na tę robotę” pada coraz częściej.
CZYTAJ TAKŻE: Inflacja? Jaka inflacja? Polacy za wzrost cen obwiniają... przedsiębiorców.
Pan Marian dojeżdża do pracy 13-letnim, benzynowym fordem. Do pracy ma równie 50 kilometrów. A zatem w dwie strony robi 100 km. Średnie spalanie w jego przypadku to 7 litrów w cyklu mieszanym. To oznacza, że uwzględniając obecne ceny paliw, podróż w dwie strony przy cenie 6 zł / litr wyniesie go 42 złote. W miesiącu liczącym 22 dni robocze dojazdy do pracy pochłoną więc 924 złote! Zatem nawet jeśli w swojej okolicy znajdzie pracę z wynagrodzeniem niższym np. o 600 złotych – w kieszeni zostanie mu ponad 300 złotych. „To jest różnica, o której warto pomyśleć. Najgorsze jest to, że nie wiadomo ile za paliwo będziemy płacić np. w listopadzie” – mówi.Dla porównania, nieco ponad rok temu, kiedy benzyna kosztowała 4,60 zł za litr. Dojazdy do pracy kosztowały go około 700 złotych.
Innej możliwości dojazdu Pan Marian nie ma. Wprawdzie z jego miejscowości kursują busy, jednak rozkład jazdy zupełnie nie pasuje do godzin jego pracy.
Między innymi z tego powodu pracodawcy, myśląc o podwyżkach, w pierwszej chwili decydują się na przyznanie ich najbardziej cennym pracownikom, którzy mieszkają w sporej odległości od firmy. To w ich portfele, w pierwszej kolejności inflacja uderza najmocniej.
Choć może to rodzić sprzeciw „miejscowych”, którzy oprócz inflacji płacą więcej za mieszkanie w dużym mieście. Dojeżdżający muszą tankować, ale płacą co do zasady niższe raty kredytów, lub płacą mniej za mieszkanie. Tego sporu pogodzić się nie da inaczej, niż dając podwyżki wszystkim, ale firm często na to nie stać.
Firmy przewozowe oferujące transport osób, często już podniosły stawki swoich usług i… przymierzają się do kolejnych. Galopada cen paliw sprawia, że ten biznes staje się coraz mniej opłacalny. Właściciele firm transportowych narzekają, że i tak ruch w biznesie od momentu rozpoczęcia pandemii jest mniejszy. Wiele dojeżdżających osób przeszło np. na pracę zdalną. Ruch w interesie jest dużo gorszy niż 4 czy 5 lat temu. Sporo stracili także na szkolnym lockdownie. Uważają, że straty z pierwszej połowy 2021 oraz całego 2020 roku są właściwie nie do odrobienia.
Wygląda na to, że inflacja mocniej uderzy w rynek pracy niż pandemia. W czasie lockdownu, wiele osób przeszło na zdalne zatrudnienie i zaoszczędziło na dojazdach. Presji płacowej raczej nie było, bo każdy bał się o jutro. Teraz sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Co najgorsze, końca dynamicznego wzrostu cen, póki co, nie widać.
Próżno też oczekiwać masowych przeprowadzek do większych miast. To, co dzieje się z cenami mieszkań, a także najmu sprawia, że zmiana miejsca zamieszkania jest właściwie możliwością czysto teoretyczną. Brutalnie weryfikuje ją matematyka.