Późnym rankiem Główny Urząd Statystyczny podał informacje, na które z wypiekami na twarzach czekali ekonomiści w swoich dealingroomach. „Ceny towarów i usług konsumpcyjnych według szybkiego szacunku w październiku 2021 r. w porównaniu z analogicznym miesiącem ub. roku wzrosły o 6,8%”. Z kolei w ujęciu miesięcznym zmiana wyniosła 1%. To nie są dobre informacje. Inflacja w Polsce nie hamuje.
Aby odnaleźć podobny wynik w przeszłości, trzeba długo scrollować tabelkę w Excelu. Podpowiadamy – było to ponad 20 lat temu, dokładnie w maju 2001 roku, kiedy inflacja wynosiła 6,9%. Dziś nikt nie ma złudzeń – takiej drożyzny i wszystkich gospodarczych perturbacji, jakie się z nią wiążą, dawno nie było.
CZYTAJ TAKŻE: Ceny paliw a wypowiedzenia. "Nie stać mnie na tę robotę"
Pisanie o rekordach w tym przypadku działa na wyobraźnię, ale jest bez sensu. Czym różni się inflacja w Polsce obecnie od tej z maja 2001 roku? Wtedy byliśmy na dobrej ścieżce żegnania się z tym niekorzystnym zjawiskiem. Wskaźnik ten opuścił wówczas wspomniane poziomy na dwie długie dekady.
Teraz jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Ceny rosną i końca tego trendu nie widać. Narodowy Bank Polski wspólnie z Radą Polityki Pieniężnej mógł 20 lat temu odtrąbić sukces. Front drożyzny, choć nadal odczuwalny, powoli się cofał. Teraz ogarnia kolejne obszary gospodarki. Nie ma co straszyć kolejnymi podwyżkami stóp procentowych. One są po prostu pewne.
Dla firm inflacja oznacza wiele problemów. I nie mówimy tutaj tylko o droższych kredytach i konieczności oglądania każdej złotówki na inwestycje ze wszystkich możliwych stron. Inflacja to także presja płacowa, wywierana przez pracowników, których z miesiąca na miesiąc stać na mniej. Na obecnym, dość ciasnym i komfortowym dla zatrudnionych rynku pracy, z postulatem podniesienia pensji przychodzi się do szefa łatwo. Dużo trudniej jest za to podwyżki odmówić.
Inna rzecz to rosnące ceny surowców, komponentów, transportu. Wielu właścicieli firm czekają trudne negocjacje w sprawie kolejnych podwyżek cen towarów i usług. W ten sposób może zacząć nakręcać się niebezpieczna spirala. Może nie aż taka, jak we wczesnych latach 90-tych, ale jednak bardzo małokomfortowa.
Inflacja powoduje jeszcze jeden niebezpieczny trend. Odchodzenie od inwestycji. Wspomnieliśmy już o droższych kredytach. Jeśli dodamy do tego droższe materiały budowlane, robociznę, usługi zewnętrzne, a z drugiej strony presję płacową, szybko się okaże, że inwestować nie ma za co. A nawet jeśli jest, część firm będzie wolała poczekać na spokojniejsze czasy.
Inflacja na tych poziomach jest jak nadciśnienie. Pogarsza się samopoczucie, organizm gorzej funkcjonuje, boli głowa. Tyle, że w przypadku inflacji, antidotum szybko nie zadziała. Efekty ostatniej podwyżki stóp, jeśli w ogóle będą odczuwalne, to dopiero pod koniec pierwszej połowy przyszłego roku.