Dane GUS nie pozostawiają złudzeń o sytuacji polskiej gospodarki. Wskaźnik cen konsumpcyjnych CPI, czyli mówiąc wprost inflacja wzrosła w marcu o 16,1 proc. rok do roku. Ceny w marcu były o 16,1 proc. wyższe niż rok temu i o prawie 44 proc. wyższe niż sześć lat temu. Deficyt sektora rządowego i samorządowego wyniósł w zeszłym roku ponad 111 mld zł, czyli 3,6 proc. PKB.
W lutym ceny były nieznacznie wyższe (bo 18,4 proc) ale wynik z marca to efekt wysokiej bazy spowodowanej przede wszystkim nagłymi wzrostami cen paliw i energii.
Pokazuje to wskaźnik inflacji bazowej. Dane NBP z poniedziałku wskazują, że CPI po wyłączeniu cen żywności i energii jest wyższe o 12,3 proc. rok roku. W lutym ten wskaźnik wyniósł 12 proc, a w styczniu 11,7 proc.
Obecny wynik inflacji bazowej jest najwyższy w tym stuleciu.
Niższy szacunek dynamiki wzrostu cen za listopad to dobry sygnał. W ocenie ekspertów jednak, wcale nie musi oznaczać, że szczyt drożyzny jest za nami. Przypomnijmy, od 1 stycznia 2023 roku w dużej części znika tarcza antyinflacyjna. Z całego pakietu jedynie zerowy VAT zostanie utrzymany i prawdopodobnie pozostanie za nami przez dwa kwartały.
Jak informuje GUS: „Ceny towarów i usług konsumpcyjnych według szybkiego szacunku w listopadzie 2022 r. w porównaniu z analogicznym miesiącem ub. roku wzrosły o 17,4% (wskaźnik cen 117,4), a w stosunku do poprzedniego miesiąca wzrosły o 0,7% (wskaźnik cen 100,7)”.
CZYTAJ TAKŻE: Inflacja a zamówienia publiczne
M.in ze względu na niestabilną sytuację polityczno-gospodarczą, wszelkie prognozy obarczone są na starcie dużym błędem. Niemniej na listopadowy odczyt wpłynęły m.in. spadki cen ropy naftowej. W porównaniu do października 2022 nieznacznie staniały nośniki energii (-0,1%) i paliwa do prywatnych środków transportu (-1,2%). Inflacja może przyspieszyć też w styczniu, kiedy część rozwiązań tarczy antyinflacyjnej zostanie zniesionych.
Zaprezentowany ostatniego dnia listopada wstępny odczyt inflacji nie jest ostatecznym wynikiem, ale jak pokazuje doświadczenie z wielu miesięcy, nie różni się on zasadniczo od potwierdzonego wyniku. Ten poznamy w połowie grudnia.
Nie mamy dobrych informacji ani dla konsumentów, ani dla biznesu. Aż 84% właścicieli firm uważa, że ceny oferowanych przez nich produktów i usług muszą wzrosnąć. I to aż o kilkadziesiąt procent! Takie wnioski płyną z najnowszej odsłony badania „Indeks Lewiatana” przeprowadzonego przez CBM Indicator na zlecenie Konfederacji Lewiatan.
Niestety jesteśmy na etapie, na którym nikt nie spodziewa się spadku, czy choćby stabilizacji cen prądu, ogrzewania, czy paliw. Taki stan rzeczy wymusza na przedsiębiorców kolejne decyzje ws. zmian w cennikach swoich produktów i usług. Tylko 12% firm nie planuje podwyżek, a 4% nie ma zadania w tej sprawie.
CZYTAJ TAKŻE: Black Friday 2022 a inflacja
W podwyżkach cen prym wiodą duże firmy. O konieczności wprowadzenia znaczącej korekty w swoich cennikach przekonanych jest aż 90% dużych firm. Wśród przedsiębiorstw średnich odsetek ten wynosi 85%. Tego samego zdania jest 84% małych firm.
Tylko 8% dużych firm, 11% średnich oraz 12% małych nie planuje podnoszenia cen na swoje produkty i usługi.
Decyzje firm, o których mówimy wyżej, są spowodowane także presją płacową w firmach. Może nie jest ona tak silna jak jeszcze rok temu, jednak trudno w obliczu potężnej inflacji zamrażać fundusz płac. Zapewne z tego powodu aż 69% firm NIE ZGADZA się ze stwierdzeniem, że płace zatrudnionych nie będą w najbliższym czasie rosły. Odmiennego zdania jest co czwarty badany. 6% nie ma zdania na ten temat.
Badanie „Indeks Lewiatana” przeprowadziło CBM Idicator w listopadzie 2022 roku, na zlecenie Konfederacji Lewiatan.
Black Friday 2022 może cieszyć się szczególnym zainteresowaniem. Kilka tygodni temu ośrodek ARC Rynek i Opinia przyjrzał się podejściu polskich konsumentów do wszelkiego rodzaju promocji. Było to bodaj pierwsze takie badanie w momencie, w którym inflacja osiągnęła niewidziane o ćwierćwiecza poziomy.
Jak się okazuje, co czwarty badany bardziej wierzy promocjom. Z drugiej jednak strony Polacy skrócili swoje listy zakupów. Przynajmniej tych na zapas (38% vs. 48% rok wcześniej). Mocniej przyglądamy się takim parametrom jak faktyczna przydatność produktu. Ograniczyliśmy również nieplanowane zakupy.
Jak wynika z badania ARC Rynek i Opinia, ulubionym rodzajem promocji Polaków jest obniżka cen. Z tej formy korzysta aż 67% konsumentów!!! To oznacza, że dwóch na trzech naszych rodaków, jest w stanie kupić coś tylko dlatego, że jest tańsze, niż np. tydzień temu.
Równolegle coraz mniej interesują nas rozdawane próbki produktów (25%), czy ich testowanie (13%). Jesteśmy konkretni. Lubimy taniej. I już.
Biorąc pod uwagę powyższe statystyki, wygląda to wszystko jak… przepis na doskonałą okazję do podkręcenia wyników sprzedaży. Inflacja nie spowoduje przecież, że święta będą odwołane. A skoro tak, prezentów pod choinką nie zabraknie. Może będzie ich mniej, ale nikt nie zrezygnuje z tej przesympatycznej tradycji.
I tu właśnie pojawia się Black Friday, który może być traktowany przez wielu konsumentów jako jedyna okazja do skompletowania świątecznych podarunków za mniej, niż ktokolwiek wcześniej myślał. Biorąc pod uwagę galopującą inflację, przed świętami będzie drożej. I to na pewno.
Z kolei 28 listopada, okazję do obniżek mają sklepy z szeroko rozumianą branżą elektroniczną, gier, aplikacji i innych cyfrowych rozrywek.
Mowa o Cyber Monday, czyli kolejnym zaimportowanym z USA „święcie konsumpcji”. Wiele firm już od kilku lat planuje jednak szersze promocje rozciągnięte na cały tydzień, jak np. Black week itp. Warto pomyśleć nad swoją strategią. Czasu dużo nie ma, ale może zdecydowanie warto nie przespać takiej okazji.
Głównym zmartwieniem Polaków związanym z sytuacją gospodarczą jest wysoka inflacja oraz nienadążająca za nią polityka wynagrodzeń. Aż 80% Polaków uważa, że stan krajowej gospodarki należy ocenić negatywnie. W związku z tym ponad połowa badanych planuje ograniczenie konsumpcji produktów i usług. Strach przed inflacją przekłada się więc na codzienne decyzje.
Co ciekawe prawie połowa badanych patrzy z optymizmem w przyszłość. Tylko 23% obawia się utraty pracy. To bardzo niski wskaźnik, biorąc pod uwagę jednoczesne wskazania, na złą kondycję gospodarki. Wygląda na to, że większość osób, które źle oceniają gospodarkę, nie widzą niebezpieczeństwa przełożenia obecnej sytuacji ekonomicznej na rynek pracy. Taki rozdźwięk może zaskakiwać.
Aż 84% Polaków liczy się z tym, że obecnie obserwowana drożyzna pozostanie z nami co najmniej przez kolejne 3 miesiące. Odmiennego zdania jest zaledwie 6% ankietowanych. Co dziesiąty Polak wierzy, że to już koniec wzrostu cen.
CZYTAJ TAKŻE: Kryzys? Inflacja? ZUS tam nie narzeka
Zaledwie co piąty badany twierdzi, że obecna sytuacja gospodarcza naszego kraju jest dobra. Pozostali nie podzielają optymistycznej diagnozy. Co ciekawe, co piąty przyznał, że obecnie żyje mu się lepiej niż jesienią ubiegłego roku. Co trzeci z nas nie zauważa zmian ani pozytywnych, ani negatywnych. Niestety, prawie połowa przyznaje, że jakość ich życia spadła w porównaniu z 2021 rokiem.
Ponad 50% badanych już wie, że w najbliższym czasie musi ograniczyć konsumpcję. O zwiększeniu zakupów mówi jedynie 9% ankietowanych. Polacy obawiają się stabilności comiesięcznych zarobków (68%), przy jednoczesnych, wspomnianych już niskich obaw o utratę pracy (23%).
W związku z tym ponad połowa respondentów zamierza ograniczyć konsumpcję, zarówno produktów jak i usług, zwiększenie zakupów planuje wyłącznie 9% badanych.
„Polacy mają świadomość, że ceny będą rosły, dlatego obawiają się o stabilność swoich zarobków. Nie jest to jednak lęk związany z możliwością utraty pracy, a bardziej z faktem, że za zarobione pieniądze coraz mniej można kupić, gdyż wzrosty wynagrodzeń na większości stanowisk nie nadążają za inflacją. Jednocześnie brak obaw o samo zatrudnienie może wpływać na dość wysoki poziom optymizmu w społeczeństwie. Gdyby do tych wszystkich czynników doszedł strach o utratę pracy, wówczas można byłoby się spodziewać, że nastawienie do przyszłości byłoby bardziej pesymistyczne” – ocenia Adam Czarnecki z ARC Rynek i Opinia.
Od kilku miesięcy sprawdzają się tylko złe scenariusze inflacji. Właśnie jesteśmy świadkami kolejnego rekordu, który nie może nastrajać nas optymistycznie. Według wstępnego szacunku GUS wzrost cen w październiku 2022 roku w ujęciu rocznym wyniósł 17,9%. To kolejny odczyt na poziomie, jaki po raz ostatni oglądaliśmy w drugiej połowie lat 90-tych XX wieku. Wzrost w stosunku do poprzedniego miesiąca wyniósł 1,8%. Sporo.
Jeszcze gorzej prezentują się te dane, jeśli spojrzymy, na poszczególne kategorie towarów. Żywność i napoje bezalkoholowe zdrożały w październiku aż o 21,9 procent r/r i 2,7 procent m/m.
W zastraszającym tempie rosną także nośniki energii. W tej kategorii odnotowaliśmy wzrost o… 41,7 procent r/r oraz 2 procent m/m.
Poważnie zdrożały także paliwa do prywatnych środków transportu – 19,5 % w ujęciu rocznym oraz aż 4,1% w ujęciu miesięcznym. Na ten wynik z pewnością wpływ miały rekordowe ceny oleju napędowego.
Wiele wskazuje na to, że w obliczu najnowszych danych oraz obserwowanego rozwoju sytuacji, niewykluczone są kolejne podwyżki stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej może więc skorzystać z „furtki” i podnieść stopy. Analityk Paweł Majtkowski z eToro powiedział w rozmowie z TVN24, że jeśli gremium nie zdecyduje się na taki krok na najbliższym posiedzeniu, takie decyzje mogą z dużym prawdopodobieństwem zapaść na kolejnych. Jego zdaniem jeszcze w tym roku inflacja w Polsce „zbliży się do 20%”. W opinii Majtkowskiego jest duże prawdopodobieństwo, że w styczniu 2023 roku, ta psychologiczna bariera może zostać przekroczona.
Byłaby to fatalna informacja dla kredytobiorców, którzy coraz większą część swoich miesięcznych przychodów muszą oddawać na poczet raty kredytów. W sytuacji ciągłego wzrostu cen, dla wielu budżetów domowych już możemy mówić o inflacyjnej katastrofie.
Od 16 września najnowsze iPhone’y są dostępne w sprzedaży. Już wiadomo, że ich ceny „wahają się” (nie wiemy, czy to dobre słowo przy tej rozpiętości) od 5.199 zł do 10.499 zł. O cenniku iPhone 14 pisaliśmy tutaj. Co dostajemy jeśli wybierzemy najdroższą wersję w pięciocyfrowej cenie?
Ten telefon Apple reklamuje pod hasłem „poza skalą”. Producenci zapewniają, że to najlepszy i najbardziej „wypasiony” telefon, jaki do tej pory został wydany z logotypem nadgryzionego jabłka. Za jego działanie odpowiada nowoczesny procesor Apple A16 Bionic oraz 6 GB pamięci RAM. Producent pomyślał także o potężnej pamięci wewnętrznej – 1TB ciężko szybko zapełnić, choć akurat wielu poradzi sobie z tym bez większego problemu.
Amerykanie zapewniają, że możliwości aparatu i filmowania nim, dorównują jakością hollywoodzkim produkcjom. Choć z uwagi na rozmiary optyki, wielu filmowców dyskutowałoby pewnie z taką tezą. Do dyspozycji użytkownika są trzy aparaty. Główny o rozdzielczości 48 megapikseli oraz dwa dodatkowe – ultraszerokokątny oraz teleobiektyw piętnastokrotnym zoomem optycznym. Oba z matrycami 12 megapikseli każdy. Za selfie odpowiedzialny jest przedni aparat (12 Mpx). Telefon pozwala na nagrywanie filmów slow motion w rozdzielczości FHD do 240 klatek na sekundę. Zwykłe wideo nagramy jednak w jakości UltraHD, czyli inaczej mówiąc 4K, i to do 60 klatek na sekundę.
Nowoczesną elektronika designerzy Apple zamknęli w gustownej obudowie ze stali nierdzewnej, przy czym „plecki” smartfona wykonano ze szkła. Wyświetlacz został wykonany w technologii Ceramic Shield. Całość spełnia normy pyłoszczelności i wodoszczelności w ramach normy IP68.
Urządzenie może obsługiwać dwa numery telefonów poprzez kartę nano-SIM oraz eSIM. Działanie wspiera najnowszy system iOS16
Wypełnione po brzegi sklepowe koszyki, później brak towaru, na końcu dyskusyjna reglamentacja w marketach. Gorzka prawda o inflacji w Polsce ma wyjątkowo słodki wymiar. Nie dziwi dezorientacja wywołana zdjęciami z półek w sklepach na zachodzie Europy, gdzie akurat cukier jest zdecydowanie tańszy niż w Polsce. Nawet w Luksemburgu, Niemczech i Księstwie Liechtenstein, gdzie poziom życia i siła nabywcza, to zupełnie inny „level” niż w Polsce. Nasza inflacja rządzi się jednak swoimi prawami.
W oficjalnej informacji o inflacji opublikowanej przez GUS odnajdujemy wskaźnik 209,2. To oznacza, że cukier zdrożał w ciągu roku o 109,2%. Taki stan rzeczy przekłada się na ceny wielu innych produktów – ciast, wypieków, napojów słodzonych. W odróżnieniu od opału trudno doszukiwać się tutaj globalnego trendu. Na międzynarodowych rynkach cukier tak nie drożał. I bądźmy szczerzy, w pewnej mierze konsumenci zrobili sobie ten problem sami. Gdyby nie masowa panika i zakupy tego produktu w ilościach hurtowych, dziś cukier (choć pewnie byłby i tak droższy), skala podwyżek nie sięgnęłaby trzycyfrowych wartości.
CZYTAJ TAKŻE: Z inflacją jest gorzej niż myśleliśmy
Jeszcze bardziej astronomiczną wartość w tabelach GUS znajdziemy przy pozycji opał. Wskaźnik zmiany ceny od sierpnia to 256,9, czyli prawie 157%. W tym przypadku wszystko posypało się niczym miał na kopalnianą hałdę. W tym przypadku zaważyła geopolityka, polityka energetyczna, zarządzanie zapasami oraz konieczność importu czarnego złota z mocno egzotycznych kierunków.
Zawieszka na bramach składu o treści „węgla nie ma” nie robi już wrażenia. Konsumenci stoją w długich kolejkach przy kopalniach lub jadą po opał do sąsiednich Czech. Wiele wskazuje na to, że może być jeszcze drożej, a to dla wielu gospodarstw domowych u progu sezonu grzewczego oznacza energetyczno-finansową katastrofę.
W kontekście paliw chciałoby się powiedzieć, że to już „szczegół” w porównaniu z opałem. Licząc od sierpnia 2021 zdrożały o 23%, z czego olej napędowy o 31,5% a benzyna o 19,6%. Po drodze zaliczyliśmy jednak w tym obszarze prawdziwy rollercoster. Niestety taki poziom wzrostu cen w tej kategorii to w dalszym ciągu lokomotywa dla całej masy towarów i usług.
Szybki szacunek GUS to nic innego jak „pierwsza prognoza” inflacji w danym miesiącu. I choć publikowana jest zwykle pod koniec miesiąca, którego dotyczy, różnice w porównaniu z ostatecznym odczytem są małe lub żadne. I choćby z tego powodu ekonomiści, publicyści, dziennikarze, czy przedsiębiorcy przykładają do tego odczytu ogromną wagę. Inflacja dalej straszy.
31 sierpnia 2022 r. okazało się, że zapowiedzi o hamowaniu inflacji można wsadzić między bajki lub pobożne życzenia. Wiele osób wskazywało, że 15,6% w lipcu to absolutny szczyt i teraz można spodziewać się stopniowego spadku tego parametru. Tym bardziej że miesiąc wcześniej parametr ten wynosił 15,5%. Symptomy hamowania wzrostu cen było zatem widać, przynajmniej z technicznego punktu widzenia. Nikt oczywiście nie miał złudzeń, że inflacja spadnie do jednocyfrowych wartości. Jednak pojawiały się zdania, że odczyt rok do roku będzie nieco niższy. Nic z tego. Sygnału do spadku cen nie widać.
CZYTAJ TAKŻE: Do kiedy tarcza antyinflacyjna? Rząd daleki od jej zniesienia
Fatalną informacją dla konsumentów jest z pewnością wzrost cen żywności. Jak wynika z najświeższych danych GUS, jej ceny rosną szybciej niż wskaźnik inflacji dla wszystkich dóbr i usług w koszyku. Okazuje się, że żywność zdrożała w sierpniu rok do roku o 17,4%
Wczytując się w szczegółowe dane, najbardziej powinien nas martwić wzrost nośników energii. W sierpniu były one droższe o 40,3% w porównaniu do sytuacji sprzed roku.
Drożeje także paliwo do samochodów, ale uwaga – tylko w ujęciu rocznym. O ile w skali roku mówimy o podwyżkach w skali ok. 23%, o tyle w ujęciu miesięcznym zobaczyliśmy spadek o 8,3%. Marne to pocieszenie dla kierowców samochodów z silnikami diesla, którzy w ostatnich dniach i tak odnotowali skok ceny litra swojego paliwa. Jak wiemy olej napędowy to paliwo przedsiębiorców. A skoro tak, jeden z elementów najmocniej napędzających inflację wcale nie zniknął.
Inflacja nie ustępuje. Rząd zdaje sobie sprawę, że zdjęcie tarczy antyinflacyjnej w tym roku może spowodować cenowy szok, przez powrót do starych poziomów podatków VAT i akcyzy. Do kiedy tarcza antyinflacyjna? Minimum do końca roku!
Przedłużenie, o którym mowa dotyczy więc m.in. obniżonej akcyzy na energię elektryczną, a nawet zwolnienia z niej w przypadku jej sprzedaży dla gospodarstw domowych. To także niższe stawki akcyzy na część paliw, mniejszy VAT na żywość oraz gaz ziemny.
Ponadto, na dwa miesiące rząd obniży akcyzę na lekki olej opałowy.
Uporządkujmy zatem stawki VAT obowiązujące w ramach tarczy inflacyjnej. Siłą rzeczy będą bowiem obowiązywały do końca b.r., choć zdaniem ekonomistów trudno wykluczyć kolejnych decyzji wydłużających wsparcie konsumentów.
Zerowa stawka VAT (0%) obowiązuje w przypadku żywności, objętej wcześniej pięcioprocentowym podatkiem. Również 0% VAT dotyczy nawozów, środków ochrony roślin oraz innych środków, które wspomagają produkcję rolniczą. Wcześniej było to 8% VAT. Stawka 0% dotyczy także gazu ziemnego (wcześniej 23%).
5% stawka VAT dotyczy energii elektrycznej, a także cieplnej zamiast wcześniejszych 23%. Do 8% obniżono podatek od towarów i usług dla paliw silnikowych.
CZYTAJ TAKŻE: Dopłaty do ogrzewania. Rząd ma już projekt ustawy
Rząd w ramach tarczy antyinflacyjnej obniżył do minimum akcyzę na paliwa silnikowe, lekki olej opałowy, a także energię elektryczną. Zwolniono z akcyzy sprzedaż energii elektrycznej dla gospodarstw domowych. W przypadku sprzedaży paliw silnikowych dochodzi także zwolnienie z podatku od sprzedaży detalicznej.
Do listy decyzji, które składają się na tarczę antyinflacyjną, należy dopisać dodatek osłonowy dla gospodarstw domowych.