Według wyliczeń przedstawionych niedawno przez resort klimatu i środowiska nawet 40 tys. osób może być zainteresowanych mocno nietypową aktywnością turystyczną, jaką jest bushcrafting i survival. Najwyraźniej niektórzy zamiast podróży lotniczej do hotelu z opcją all-inclusive, lub objazdówką klimatyzowanym autokarem, wolą uciec do lasu, by tam spędzić noc albo i dłużej, bo na tym polega coraz popularniejsza terenowa turystyka.
Jednym z pierwszych, którzy przysłużyli się rozwojowi tej formy wypoczynku, był Richard Harry Graves – irlandzko-australijski poeta i pisarz, którego życiorys był pełen adrenaliny. W czasie II wojny światowej był założycielem i dowódcą legendarnej jednostki Australian Jungle Rescue, w skład której wchodziło 60 żołnierzy włączonych do amerykańskich sił powietrznych operujących na Dalekim Wschodzie. Przeprowadzili oni ponad 300 akcji ratowniczych, w których nikt nie zginął! Po zakończeniu wojny, Graves oprócz tworzenia literatury, zajął się utworzoną przez siebie szkołę bushcraftową, przez którą przewinęły się tysiące wielbicieli survivalu. Jego biznes świetnie prosperował przez 20 lat, niemal do śmierci australijskiego bohatera.
CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Co najlepiej się sprzedaje, a na co jest raczej mały popyt? [DANE]
Modę na bushcraft docenili niedawno leśnicy, którzy jeszcze kilka lat temu przeganiali turystów biegających z plecakami i siekierkami po lesie. Zamiast walczyć z modnym zjawiskiem, postanowili wsłuchać się w potrzeby leśnych survivalowców udostępniając im w ostatnim czasie 46 miejsc o łącznej powierzchni 65 tys. hektarów, gdzie mogli oddawać się swojej pasji. Pilotażowy projekt zakończył się raczej sukcesem, a Lasy Państwowe zdecydowały się na kolejny krok: miejsca do nocowania na dziko zostaną wyznaczone we wszystkich 429 nadleśnictwach w Polsce. Każde z nich ma mieć minimum 1,5 tys. ha, co znaczy, że znajdzie się miejsce nie tylko na nocleg, ale także będzie gdzie pobiegać!
Czyżby wbrew staremu powiedzeniu „nie wywołuj wilka z lasu”, właśnie otworzyła się nowa okazja do zarobku?
Mamy dwie wiadomości – dobrą i złą. Zacznijmy od tej gorszej. Miłośnicy survivalu są raczej samowystarczalni i nie koniecznie chcą, by na miejscu wszystko ktoś zorganizował. Dobra jest jednak taka, że sam rynek różnego rodzaju akcesoriów, śpiworów, niezbędników, odzieży może w najbliższym czasie cały czas rosnąć.
Po drugie miejscy bushcrafterzy, będą chcieli do lasu jakoś dojechać. Nie zawsze bowiem wybiorą najbliższy kompleks, z pewnością podróż w nieznane na drugi koniec polski będzie dodatkową atrakcją. I tu dochodzimy do potrzeby organizacji wyjazdów, transportu, wskazania miejsca oraz… załatwiania pozwoleń.
CZYTAJ TAKŻE: Rozliczasz się ryczałtem? Ucieka czas na złożenie PIT-28
A może, ktoś śladami Richarda Gravesa, pokusi się na stworzenie specjalnej szkoły przetrwania, która wzorem australijskiego pierwowzoru będzie ćwiczyła hart ducha oraz zamiłowanie do dzikiej przyrody???
Miejsca do biwakowania w lesie mają zostać oficjalnie naniesione na mapy nadleśnictw po 1 maja 2021 roku. W dalszym ciągu będą dostępne lokalizacje z pilotażowej akcji, gdzie przepisy leśne będą zezwalały nawet na użycie turystycznej kuchenki gazowej!.
Zasady organizacji noclegów na dziko w lasach określi regulamin. W pojedynczej lokalizacji będzie mogło nocować bez specjalnego zgłoszenia maksymalnie dziewięć osób. Czas pobytu takiego „nierejestrowanego” wypadu został jednak ograniczony do dwóch nocy z rzędu. W przypadku organizacji dłuższych noclegów, oraz w których weźmie udział więcej niż 9 śmiałków, konieczne będzie przesłanie stosownej informacji mailowej do właściwego nadleśnictwa. Jeśli leśnicy odpiszą, będzie to oznaczało, że mamy zgodę… Witaj w lesie!
P.S. Warto pamiętać, że prawdziwy bushraftowiec nie ujawnia miejsca swojego noclegu. Liczy się bowiem to by uciekać od innych ludzi, i...leśników 😉