Mało kto wie, że Ukraina była jednym z pierwszych krajów w Europie, które wprowadziły daleko idące preferencje dla zakupu samochodów elektrycznych. Już od 2018 roku, każdy obywatel Ukrainy, który chce kupić auto na prąd, nie płaci podatku VAT. Kilka dni temu, prezydent tego kraju Wołodymyr Zełenski podpisał ustawę nr 1660-IX oraz nowelizację Kodeksu Celnego Ukrainy, które nie tylko przedłużają okres zwrotu VAT do 2026 roku, ale także zawieszają cła dla firm, które przed 2031 rokiem zdecydują się na produkcję takich samochodów na Ukrainie lub ich komponentów, np. baterii litowo-jonowych. Ma być to sposób na przyciągnięcie zagranicznych inwestorów. Ustawa wyłącza jedynie firmy „z krajów okupujących”, czyli jak łatwo się domyśleć Rosji.
Aktualne przepisy nad Dnieprem wprowadzają szereg preferencji nie tylko dla samochodów elektrycznych, ale także dla innych aut o niskiej emisji np. na metan lub biogaz. Ministerstwo Infrastruktury Ukrainy bardzo mocno promuje ekologiczny transport. Póki co jednak średni wiek samochodów w tym kraju jest bardzo wysoki. Wciąż napływa tam wiele używanych pojazdów z Europy Zachodniej, w tym także Polski.
Mimo zaawansowanego programu preferencji, wielu Ukraińców o nowym samochodzie, a szczególnie takim z napędem elektrycznym może pomarzyć.
Wielu z naszych wschodnich sąsiadów pobiera wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej, która wynosi tam 6000 UAH, czyli około… 790 PLN miesięcznie. Średnia pensja w przedsiębiorstwach na Ukrainie to niewiele ponad 1800 PLN. Stąd nie dziwi napływ pracowników z tego kraju do Polski, gdzie wielu z nich zarabia nawet trzy razy więcej niż w swojej ojczyźnie.
Na Ukrainie poza dużymi miastami i aglomeracjami brakuje infrastruktury do ładowania pojazdów elektrycznych. Można jednak ją już spotkać m.in. w centrum Kijowa, Odessie czy Zaporożu. Samochody elektryczne głównie kupują firmy do swoich flot, przedsiębiorcy oraz najlepiej zarabiający pracownicy kadry zarządzającej, oraz przedstawiciele wolnych zawodów.