Absolutnie nie mówimy tutaj o handlu z otwartej furgonetki, czy przyczepy. Nie ma też potrzeby szukania biur, w którym ochrona pozwoli nam przejść po piętrach, by zapytać, czy ktoś potrzebuje jajek. Nie! Dobry pomysł na biznes idzie w inną stronę. Są przedsiębiorcy, którzy zamówienia zbierają przez internet, różnego rodzaju anonse, media społecznościowe, czy tradycyjnie „po znajomych”. W wyznaczonym dniu tygodnia dostarczają do klientów z pobliskich miast (często małych, powiatowych) ziemniaki, jajka, przeróżne warzywa i owoce. Jak to działa?
Ogromną rolę przy takim biznesie ma… marketing szeptany. Wbrew obiegowej opinii produkty bezpośrednio ze wsi, nie muszą być wcale tańsze. Konsumenci wiedzą, że jaja od kur z wolnego wybiegu, szczególnie w rozmiarze „L” nie mogą być tańsze, niż te leżące w wytłaczance w dyskoncie czy markecie. To samo dotyczy innych produktów.
Rolnicy, upatrujący szans na tego typu sprzedaż, czasem łączą się w grupy, spółdzielnie. Swego czasu można było na taki biznes zdobyć niezłą dotację. Zresztą warto śledzić ogłoszenia w ARiMR. Czasem pomoc państwa lub UE pozwoli na sfinansowanie zakupu samochodu dostawczego, stworzenia strony internetowej lub innych działań marketingowych, adresowanych do małych społeczności lokalnych.
Tyle napisano o agroturystyce, że my, w tym artykule, naprawdę damy sobie z nią spokój. Przynajmniej w... klasycznym wydaniu. Co raz więcej osób z miast, które poznały zalety pracy zdalnej, szuka możliwości popracowania z innego niż biura miejscu. Na werandzie wiejskiego domu, w ogrodzie, czy przy otwartym oknie, za którym widać las, a nie biurowce.
Osobiście spotkaliśmy się z przypadkiem, w którym w agroturystyce w niewielkiej miejscowości w Małopolsce działo miejsce… coworkingu. Gościły w nim trzy rodziny, z których przynajmniej 4 osoby oddały się pracy na swoich laptopach. Warunek jest jednak jeden. Szybki internet. W tym przypadku do dyspozycji gości był nie tylko światłowód, ale także wieża telefonii komórkowej z nadajnikami trzech operatorów w odległości 1 km. 5G co prawda nie było, ale technologia LTE, „dźwignęła zadanie”.
Nawet do niewielkich wsi, niebędących siedzibą gminy zagląda już wielki handel, na przykład w wydaniu sieci Dino. Zresztą wiele osób przynajmniej raz w tygodniu jedzie do najbliższego miasta na większe zakupy. Czy w takich okolicznościach sklep spożywczy lub wielobranżowy ma sens? Oczywiście, pod warunkiem dobrze opracowanego planu zatowarowania.
W każdym gospodarstwie domowym może czegoś braknąć w ostatniej chwili. Pieczywo, mięso drobiowe, wędliny, papierosy, alkohol, napoje bezalkoholowe, czy chemia to obowiązkowy asortyment w wiejskim sklepie. Jeśli istnieje także możliwość płatności kartą, zakup butli gazowej (jeśli w miejscowości nie ma instalacji) oraz kart pre-paid, z pewnością sprawi, że ruch w interesie będzie. Trzeba tylko całość zaplanować rozsądnie i dobrze znać potrzeby lokalnej społeczności.
Jak pokazują badania, na wsiach bez problemu utrzymują się jednoosobowe firmy, zajmujące się różnego rodzaju usługami kosmetycznymi i fryzjerskimi. Przedsiębiorcza osoba, z talentem i dobrymi cenami, specjalizująca się np. w stylizacji paznokci, potrafi ściąć do siebie klientki z całej gminy, a nawet dalszej okolicy. Jeśli w tym wypadku zadziała marketing szeptany, to w połączeniu z mocą mediów społecznościowych, pracy może być całkiem sporo. Na terminy klientki będą umawiały się z wyprzedzeniem
Znamy osoby, które z premedytacją uciekły z wielkich miast na wieś. Jedyny warunek? Dobre połączenie internetowe. Są nauczyciele, którzy właśnie po wyprowadzce na wieś zaczęli mocno angażować się korepetycje online. Znamy też księgowe, copywriterów, handlowców, grafików, czy twórców stron internetowych, którzy wybrali życie z dala od miejskiego zgiełku. Trzeba przyznać, że wiele z nich dobrze sobie radzi. Zaletą są z pewnością niskie koszty, bliskość natury oraz jak twierdzą niektórzy „święty spokój”.