Dla pracownika zarabiającego na rękę 4 tysiące złotych rata kredytu w wysokości 1500 złotych to już spora część domowego budżetu. Za nami dwie podwyżki stóp procentowych, które dla wielu oznaczają wyższą ratę o sto kilkadziesiąt lub nawet dwieście złotych.
Ale od początku. Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała dzisiaj o podwyżce stóp procentowych o 75 punktów bazowych, czyli 0,75 punktu procentowego. Jeśli komuś wydaje się, że to niewiele, warto, żeby spojrzał na te liczby:
Jeśli ktoś wziął jakiś czas temu kredyt na ok. 300 tys. złotych na 30 lat, tylko z powodu ostatniej decyzji RPP musi się liczyć z wyższą, miesięczną ratą o około 150 złotych. Jeśli wliczymy do tego podwyżkę stóp sprzed miesiąca, będzie to około 200 złotych. Sporo. Problem w tym, że niewiele wskazuje na to, by był to ostatni taki ruch ze strony Rady Polityki Pieniężnej. Najwyższa od przeszło 20 lat inflacja to poważny orzech do zgryzienia. Tego problemu nie da się rozwiązać natychmiast. Potrzebna jest polityka zaciskania pasa. Dla niektórych bardzo ciężka do zniesienia.
CZYTAJ TAKŻE: Ceny paliw a wypowiedzenia. "Nie stać mnie na tę robotę"
Jeśli budżet domowy zacznie się mocno kurczyć, zacznie rosnąć niezadowolenie z osiąganych wynagrodzeń. Na ten stan nakłada się coraz więcej czynników, potęgowanych dodatkowo przez wyjątkowo słabego złotego. Polaków stać na coraz mniej.
Pensja 4000 złotych w 2015 i pensja 4000 złotych w 2021 to zupełnie dwie różne subiektywne wartości. Jeśli zatem dawno nie dawałeś podwyżki, musisz się pogodzić z tym, że pracownik o nią poprosi lub… skorzysta z oferty konkurencji i rzuci papierami.
Kiedy wybuchała pandemia, wydawało się, że oto na długo powróci rynek pracodawcy. Nic z tego. Choć bezrobocie lekko skoczyło, zapotrzebowanie na pracowników jest potężne. Widać to w wielu branżach.
Są regiony, gdzie nawet niewyspecjalizowani robotnicy mają w czym wybierać i mogą zmieniać zatrudnienie według strategii – kto da więcej. To oznacza, że wielu pracodawców stanie właśnie przed koniecznością powiększenia zakładowego funduszu płac. W przeciwnym razie odpływ specjalistów (i nie tylko) może być potężny.
Oczywiście wielu pracodawców może powiedzieć, że „guzik” ich obchodzi, ile pracownik ma kredytów, w jakich walutach i jakie raty musi on spłacać. I słusznie. Warto jednak wziąć pod uwagę ten czynnik i wpisać go po stronie ryzyk. Według specjalistów od rynku pracy oraz strategii zarządzania przedsiębiorstwem odpływ pracowników to dziś jedno z największych zagrożeń, jakie może dotknąć firmy.
Warto sobie uzmysłowić, że NIGDY w historii gospodarki III Rzeczypospolitej nie było sytuacji, w której wysokiej i ciągle rosnącej inflacji towarzyszyło tak niskie bezrobocie oraz dość duża mobilność pracowników. W tych okolicznościach trudno szukać wzorców w przeszłości, bo ich po prostu nie znajdziemy. Przynajmniej w Polsce.
Kiedy w podobnej sytuacji znalazły się Niemcy na początku lat 90-tych, lukę na rynku pracy „łatano” Gastarbeiterami z Polski, Czech czy byłej Jugosławii. I tak nie uchroniło to niemieckich przedsiębiorców przed koniecznością podniesienia płac swoim pracownikom. To była pułapka, bo nakręcała się w ten sposób spirala inflacyjna. Szybko jednak udało się ją opanować. Katastrofy nie było.
W Polsce może okazać się, że setki tysięcy pracowników z Ukrainy to zdecydowanie za mało. Utrzymanie w pracy ludzi będzie wymagało większego niż dotąd wysiłku. Niestety, na dłuższą metę spirala inflacji nakręci się jeszcze bardziej.