Porównując sytuację osób pracujących na pełny etat, z tymi którzy zawarli umowę zlecenie, czy o dzieło, ci pierwsi są w najlepszej sytuacji. W tym przypadku bowiem wynagrodzenie w pewnym sensie jest chronione, a dłużnik ma zapewnione pewne minimum, po które ręka komornika nie sięgnie.
Zasada jest prosta. Jeśli obecnie najniższa krajowa wynosi 2364 złote netto, to właśnie do tej kwoty działa prawna ochrona dłużnika. Co to oznacza w praktyce? Jeśli zarabiamy pensję minimalną, komornik naszego wynagrodzenia w ogóle nie ruszy. Jeśli jednak zarabiamy więcej, wszystko ponad tę kwotę zostanie przez komornika. Chyba że zarabiamy więcej niż 5,8 tys. brutto, na rachunku bankowym zostanie trochę więcej pieniędzy. Dochodzi tutaj bowiem inna zasada, według której, komornik nie może zabrać więcej niż połowę wynagrodzenia z umowy o pracę.
CZYTAJ TAKŻE: Licytacje komornicze - jakie samochody można na nich kupić?
Trzeba przyznać, że o takiej ochronie pracujący np. na umowę o dzieło mogą tylko pomarzyć. W ich przypadku egzekutor może zabrać wszystko. To samo dotyczy umowy zlecenia, chyba że jest ona jedynym źródłem naszych dochodów.
Nieco inna zasada dotyczy długów alimentacyjnych. Tutaj nie ma "zmiłuj". Zgodnie z prawem egzekutor ma prawo zająć nawet 60% wynagrodzenia. Nikt nie będzie zwracał uwagę, czy zarabiasz tysiące, czy jedynie minimalną. To oznacza, że przy najniższych zarobkach, na koncie dłużnika zostanie trochę ponad 1200 złotych. W tym wypadku kwoty wolnej od zajęcia nie ma!
Inne zasady są również w przypadku osób pracujących na część etatu, na podstawie umowy o pracę. W takim wypadku zapomnijmy o kwocie wolnej od potrąceń na poziomie pensji minimalnej. Wówczas zastosowanie ma zasada proporcjonalności. To oznacza, że jeżeli pracujemy na pół etatu, kwota wolna od zajęcia wyniesie niecałe 1200 złotych netto. W przypadku ćwierci etatu to 590 złotych z groszami.