Pozyskiwanie pracowników na lokalnym rynku teoretycznie jest najlepszym rozwiązaniem zarówno dla pracodawcy jak i pracownika. W negocjacjach płacowych znika bowiem argument „dojazdu”. W czasach paliwa po 6 złotych to bardzo trudny temat.
Tam gdzie pojawia się konieczność dojazdu, pojawiają się też problemy. I rosną proporcjonalnie do długości trasy.
Jeszcze 3-4 lata temu wielu pracodawcom wydawało się, że znaleźli sposób na większą penetrację okolicznego rynku pracy. Były firmy, które podpisały umowy z lokalnymi przewoźnikami obsługującymi połączenia busami. Te, niczym rosyjskie „marszrutki” objeżdżały na koszt zamawiającego trzy lub cztery razy dziennie określone trasy. W ten sposób przywoziły i odwoziły pracowników nie tylko z pobliskich miejscowości, ale czasem także powiatów. Pomysł jednak został dwukrotnie wystawiony na próbę. Pierwszy raz w czasie pandemii, kiedy busiki dalej jeździły, jednak co drugie miejsce musiało być wolne. To katastroficznie obniżyło rentowność przejazdów. Drugi cios spadł teraz, kiedy cena benzyny w Polsce notuje kolejne rekordy.
Brzmi to zupełnie jak slogan z czasów gorączki złota, lub z rewolucji przemysłowej. Faktycznie, coraz bardziej opłacalne dojazdy do pracy są w przypadku połączeń kolejowych. Nie dziwią więc ogłoszenia firm poszukujących na przykład pracowników produkcyjnych, wzdłuż lokalnych linii. Niestety, nie każdy może sobie na to pozwolić, bo nie wszędzie takie połączenia istnieją.
Obecnie jest to jednak najtańsza forma dojazdu do pracy. Cena biletu miesięcznego nie zwala z nóg. Czasem wręcz wywołuje uśmiech na twarzy. Wielu pracodawców, kupuje je swoim pracownikom, nie odczuwając specjalnego obciążenia w kieszeni.
CZYTAJ TAKŻE: Ceny paliw a wypowiedzenia. "Nie stać mnie na tę pracę!"
Przyjrzeliśmy się taryfikatorowi popularnego przewoźnika kolejowego, obsługującego lokalne połączenia niemal w całym kraju. Mowa o spółce Polregio (kiedyś Przewozy Regionalne). I tak za bilet miesięczny na 20-kilometrowej trasie (oczywiście w dwie strony) zapłacimy 178 złotych. Zakładając, że pracownik będzie dojeżdżał 22 dni w miesiącu w obie strony (2x22=44) koszt jednego przejazdu wyniesie go… 4 złote. Czyli mniej niż płaci się za otwarcie drzwi w taksówce.
Jeszcze większe korzyści dotyczą przejazdów na dalszych trasach. Bilet miesięczny na trasie od 41 do 47 kilometrów kosztuje 274 złote, co oznacza, że zgodnie z wyżej przedstawioną metodologią, koszt jednego przejazdu to zaledwie 6 złotych i dwadzieścia parę groszy.
To nie koniec oszczędności. Jeśli pracownik posiada kartę dużej rodziny, za imienny bilet miesięczny zapłaci 49% mniej! Czy znajdziecie inny sposób dojazdu do pracy, w którym za 3 złote pokonacie prawie 50 kilometrów?
Nie dziwi już więc dlaczego np. firmy produkcyjne działające w pobliżu lokalnej linii kolejowej, rozwieszają ogłoszenia o poszukiwaniach pracowników, właśnie wzdłuż linii kolejowych. Dla wielu to jedyna szansa, by pozyskać pracownika, kupić mu bilet i chociaż częściowo złagodzić presję płacową, w której istotnym argumentem są koszty dojazdu do pracy. Czas dojazdu już się tak bardzo nie liczy, chociaż w przypadku kolei, też nie wygląda to źle. Chyba że daną linię obsługują pociągi kursujące bardzo nieregularnie w ciągu dnia. Wtedy, po zakończonej zmianie, trzeba na nie czasem długo czekać.