Gdzie się podziała presja płacowa, eskalacja żądań i wymagania „z kosmosu” w czasie rozmowy kwalifikacyjnej? Nie ma! Pandemia i strach o przyszłość skutecznie zadusiły tzw. rynek pracownika. Jeśli ktoś się z tego cieszy, raduje się przedwcześnie. Patrząc na demografię i rynek pracy, nikt nie ma złudzeń. W dłuższej perspektywie czeka nas epoka pracownika. Albo i cała era.
CZYTAJ TAKŻE: Zatrudnienie bezrobotnego. Jak dostać dotację na stworzenie stanowiska pracy?
Wśród plusów pandemii część pracodawców z pewnością wymienia rychłe odejście rynku pracownika. Trzeba albo mieć niespotykane kwalifikacje i osiągnięcia albo spory tupet by dziś w przededniu zapowiadanej trzeciej fali wirusa, iść do szefa i domagać się podwyżki. Nie ma dyktowania warunków, a wszelkie wygórowane oczekiwania nie wytrzymują zderzenia z argumentami związanymi z pandemią, która oprócz śmierci tysięcy ludzi w kraju, skazała na niespokojny dryf setki tysięcy firm i jeszcze większe grono ich pracowników.
Pandemia kiedyś się skończy. Mniej lub bardziej poobijani wyjdziemy na prostą, co wiedzą nawet pesymiści. Problem jednak w tym, że wraz z wytęsknioną normalnością – otwartymi basenami, siłowniami i hotelami bardzo powoli, ale jednak będą wracały stare problemy. Szczególnie bolesnym może być brak rąk do pracy. Nie zakładamy, że zdziesiątkuje nas pandemia. Zablokuje nas demografia, której z dnia na dzień nie da się poprawić. 500+ nie pomogło. Jest nas coraz mniej.
CZYTAJ TAKŻE: Co się stanie gdy nie złożę sprawozdania do GUS?
Bardzo ciekawe wnioski nasuwają się po lekturze najnowszego rocznika statystycznego GUS.
Na koniec 2020 roku w Polsce mieszkało 38,1 mln osób, z czego 22,8 mln to osoby w wieku produkcyjnym. Oprócz chleba dla swoich dzieci, czyli obywateli w wieku przedprodukcyjnym w liczbie jedynie 6,7 mln (sic!) muszą utrzymać 8,6 mln osób w wieku poprodukcyjnym, czyli seniorów. Już teraz widać pewną dysproporcję. Niestety, pod tym względem będzie jeszcze gorzej.
Prognozy są nieubłagane, a w przypadku demografii często bezlitośnie się sprawdzają. Za 9 lat w 2030 roku w kraju nad Wisłą będzie mieszkało 37,2 mln ludzi. Nieduży spadek? Skąd. Spójrzcie teraz na to: Populacja w wieku produkcyjnym, czyli liczba ludzi zdatnych do pracy spadnie do 21,5 mln. Wzrośnie za to liczebność armii seniorów 9,8 mln (!). To oznacza, że mniej osób będzie pracowało na emerytury większej liczby świadczeniobiorców. Młode, uczące się pokolenie skurczy się do 5,9 mln, a to nie wróży dobrze na przyszłość.
Co to oznacza? Możemy być pewni rosnących kosztów pracy. Mniej pracowników, więcej emerytów to równanie, na którego końcu zawsze będzie podwyżka składek na ZUS. Zaostrzy się również walka o pracownika, który z roku na rok będzie stawał się coraz bardziej cenny. Na znaczeniu zaczną zyskiwać pracodawcy, którzy potrafią dzielić się zyskiem z podwładnymi, oferują benefity, dbają o dobrą atmosferę. Weryfikacja będzie brutalna.
CZYTAJ TAKŻE: Koszt całkowity zatrudnienia pracownika w 2021 roku
Jak pokazały ostatnie lata sporą część wakatów powstałych po pracownikach, którzy w poszukiwaniu lepszych warunków wyjechali z kraju oraz dziurę spowodowaną niską popularnością szkolnictwa zawodowego zasypali goście z Ukrainy, którzy przekraczają Bug, bo lepiej jest dla nich zarabiać w złotych niż w hrywnach. W 2020 roku było ich już 1,2 mln – to więcej niż liczba mieszkańców Łodzi czy Krakowa (!) Jeśli i oni, potraktują Polskę jako kraj tranzytowy, a Zachód otworzy szerzej dla nich drzwi (a wszystko wskazuje, że tak zrobi) będziemy musieli szukać pracowników znacznie dalej.
Niewykluczone, że wśród imigrantów z Bliskiego Wschodu czy północnej Afryki. W przeciwnym razie demograficzna katastrofa będzie bardzo bolesna, nie tylko dla systemu ubezpieczeń społecznych, ale również dla tysięcy firm i polskiego PKB.
CZYTAJ TAKŻE: Czy wrócą niedziele handlowe? Spora część właścicieli sklepów mówi, że już ich nie chce
Napisaliśmy o danych z 2030 roku, bowiem uważamy, że bliższe prognozy są bardziej trafione. Ale jeśli chcecie, sięgniemy jeszcze dalej w GUS-owskie obliczenia. Im dalej w las, tym więcej drzew, mówi stare powiedzenie. W tym przypadku, im dalej sięgamy w przyszłość, tym gorsze perspektywy rysują się na styku demografii z gospodarką.
W 2040 roku będzie nas już 35,6 mln. Liczba osób w wieku produkcyjnym drastycznie spadnie do niecałych 20 mln (wg GUS 19,5 mln). Nie ukrywajmy, w tym zestawieniu Polska stanie się krajem starych ludzi. Liczba seniorów przekroczy… 10,8 mln. To oznacza, że stosunek pracujących do emerytów będzie mniejszy niż 2:1. Dla rynku pracy nie oznacza to niczego dobrego. Jeśli nikt, do tego czasu nie wpadnie na jakiś cudowny pomysł – koszty pracy w Polsce dawno przekroczą próg bólu, a w gospodarce zacznie brakować rąk do pracy. Rocznik statystyczny GUS pokazuje także dane dla 2050 roku. Przy niecałych 34 milionach obywateli RP, pracę będzie mogło podjąć 16,6 mln. W tym czasie, na zasłużonej emeryturze znajdzie się blisko 12,5 mln ludzi. Nie wygląda to dobrze. Pewnie w tej ostatniej grupie będzie spora część z nas, drodzy Czytelnicy. Na wysokie emerytury od państwa chyba nie ma co liczyć, prawda?
W Polsce, w której rzeczywistość prawna tak szybko się zmienia, trudno mówić o długofalowym planowaniu. Dziś większość z nas zastanawia się, jak przetrwać pandemię, a na sięganie w kolejne dekady nikt nie ma czasu. I trudno się temu dziwić. Z drugiej jednak strony, przedsiębiorcy zakładający stały rozwój firmy, nie mogą przeoczyć tendencji, które sprawią, że o rynku pracodawcy zapomnimy na długie lata. Ważne jest więc budowanie dobrej atmosfery w firmie, stabilnych perspektyw rozwoju i szanowania najlepszych pracowników, którzy tak jak dziś, również i za dekadę mogą stanowić fundament firmy, jeśli oczywiście nigdzie nie uciekną.
Konieczna jest też zmiana podejścia do imigrantów, oraz świadomość, że spadku kosztów pracy mogą spodziewać się tylko niepoprawni optymiści. Ze wszystkich bowiem plag, jakie mogą dotknąć najlepiej prosperujący biznes, będzie odpływ pracowników i brak rąk do pracy. W sumie już niedługo.